Nasza strona korzysta z plików cookie, aby zapewnić wygodę przeglądania i istotna informacja. Przed dalszym korzystaniem z naszej witryny zgadzasz się i akceptujesz naszą Politykę plików cookie i prywatność.

Leszek Miller: Trzynaście i pół miliona Polaków zagłosowało na „tak”

i.pl

Leszek Miller: Trzynaście i pół miliona Polaków zagłosowało na „tak”

Podobno odchodzi pan z polityki?

Owszem.

Skąd taka decyzja?

Jak to skąd? Coś się kiedyś zaczyna i coś kończy.

Dwadzieścia lat po naszym wejściu do Unii Europejskiej!

Taki moment sobie wybrałem. Bo po pierwsze - właśnie to jest dokładnie dwadzieścia lat od naszego wejścia do europejskiej wspólnoty, a po drugie - pomyślałem sobie, że moja obecność w Parlamencie Europejskim to taka klamra, która spina moją polityczną karierę, i pora, aby ustąpić miejsca innym.

Wprowadzenie Polski do Unii Europejskiej uważa pan za swoje największe osiągnięcie? Największy polityczny sukces?

Tak, to mój największy polityczny sukces.

Kiedy obejmował pan stanowisko premiera, miał pan świadomość, że za pana kadencji wejdziemy do europejskiej wspólnoty?

To był główny cel mojej ekipy, cała strategia funkcjonowania rządu była temu podporządkowana. Założyliśmy, że musimy zakończyć negocjacje, musimy przeprowadzić referendum i uzgodnić z unijną piętnastką, kiedy będzie moment naszego oficjalnego wejścia do Unii Europejskiej.

Na jakim etapie były nasze przygotowania do wejścia do Unii Europejskiej? Z tego, co wiem, na średnim, najdelikatniej mówiąc.

Gorzej, zajmowaliśmy ostatnie miejsce wśród całej dziesiątki. Myślę, że składało się na to wiele przyczyn, ale jedną z nich był fakt, że przyjęto fałszywą strategię negocjacyjną, spychając najtrudniejsze sprawy na koniec. Nasi poprzednicy założyli, że najpierw będą zamykać rozdziały najłatwiejsze, Unia się zmęczy i już przez palce będzie patrzyła na te końcowe, które były najtrudniejsze. Tymczasem stało się dokładnie odwrotnie. Unia uznała, że ponieważ te najtrudniejsze rozdziały nie są zamknięte, to Polska po prostu nie jest przygotowana do wejścia do Unii Europejskiej.

Przygotowane były Cypr, Czechy, Estonia, Litwa, Łotwa, Malta, Słowacja, Słowenia, Węgry. My na samym końcu?

Wszyscy nas wyprzedzili. Nawet ci, którzy rozpoczęli negocjacje później niż my. Węgry i trzy kraje bałtyckie były najbardziej zaawansowane.

I pewnie niezbyt chętnie te wszystkie kraje patrzyły na Polskę?

Nie mieliby nic przeciwko temu, gdybyśmy nie uczestniczyli w pierwszym rozszerzaniu, bo z ogólnej kwoty przeznaczonej na to rozszerzenie mniej więcej 50 procent środków było przeznaczonych dla Polski. Więc gdyby Polska nie wzięła tych środków, wszyscy by się nimi podzielili i byliby szczęśliwi.

Jak to właściwie wyglądało? Były jakieś grupy stworzone do prowadzenia negocjacji?

Negocjowaliśmy w trzydziestu jeden zespołach. To znaczy cała problematyka Unii i akcesji została podzielona na trzydzieści jeden części - te trzydzieści jeden części to po prostu poszczególne tematy, zagadnienia. Każda grupa miała swoich specjalistów, ekspertów, polityków. To byli najczęściej przedstawiciele różnych resortów, oddelegowani do pracy w tych zespołach. Mieli za zadanie zajmować się tylko tym i jak najwcześniej zamykać poszczególne rozdziały. Zamknięcie rozdziału polegało na tym, że obydwie strony - polska i unijna ogłaszały, że negocjacje się skończyły, albowiem strony doszły do porozumienia. Ale trzydzieści jeden zagadnień to naprawdę dużo. Poza tym trzeba było jeszcze dostosować polskie ustawodawstwo do tych wymogów. Sejm wykonał również olbrzymią pracę. Już nie pamiętam dokładnie, ile było tych ustaw, ale chyba coś około trzystu. Trzeba je było albo nowelizować, albo uchwalać od początku. Tak, żeby nasze ustawodawstwo było dostosowane do unijnego. Także łącznie tysiące ludzi było zaangażowanych w ciężką, bardzo żmudną pracę.

Kto był wtedy dla pana sojusznikiem w kraju? Na pewno Włodzimierz Cimoszewicz, który był wtedy szefem MSZ. Kto jeszcze?

Cały ówczesny SLD, cała Unia Pracy, częściowo także Platforma Obywatelska. To były ugrupowania z gruntu prounijne. Natomiast zaciekli przeciwnicy naszego wejścia do UE to głównie Liga Polskich Rodzin z Romanem Giertychem na czele i PiS, które w 80 procentach było temu przeciwne. Tak, nie brakowało przeciwników naszego wejścia do UE. Oni się najbardziej ujawnili w czasie referendum, kiedy my namawialiśmy ludzi, żeby poszli i głosowali na „tak”, a oni namawiali, żeby głosowali na „nie”. To były poważne siły, które miały sporo do powiedzenia.

Nie bał się pan, że nie zdążycie? Bo odpowiedzialność ogromna!

Tak, bardzo się bałem i szybko zmieniliśmy strategię. Chyba półtora miesiąca po ukonstytuowaniu mojego rządu i owej zmianie strategii Włodzimierz Cimoszewicz miał już pierwszy wniosek o wotum nieufności. Został zaatakowany przez antyeuropejskie siły, które, jak już wspomniałem, były wtedy bardzo mocne. Niezależnie od tego, jakie były te ataki, cały czas ciągnęliśmy ten wózek do przodu z nadzieją, że zdążymy. Na szczęście zdążyliśmy, chociaż sam finał negocjacji w Kopenhadze był dramatyczny.

Opowie pan?

Pojechaliśmy tam, uznając, że to nie jest tylko family foto i uroczysty obiad u królowej, ale również czas normalnych rozmów, pracy. Tymczasem na miejscu okazało się, że Bruksela nie przewiduje żadnych negocjacji, tylko podpisanie końcowych dokumentów, towarzyskie spotkania i uroczysty obiad u królowej. Więc pamiętam, kiedy zjawiliśmy się na pierwszym spotkaniu i powiedzieliśmy, że mamy jeszcze pięć spraw do zamknięcia, to przewodniczący strony unijnej pan premier Rasmussen zrobił wielkie oczy i powiedział: „To skoro tak, trudno, zrobimy rozszerzenie bez was”.

I co pan wtedy zrobił?

Przez moment zastanawiałem się, czy nie wstać i nie jechać na lotnisko. Tylko nie wiedziałem, czy kiedy już będziemy w drodze, ktoś po nas przyjedzie i nas zawróci. Więc powiedziałem to, co w takich momentach się mówi: „Panie premierze, proponuję, żeby pan ogłosił przerwę, w tym czasie może narodzą się jakieś nowe pomysły. Spotkajmy się po przerwie”. Rasmussen niechętnie, ale ogłosił dwugodzinną przerwę.Co się podczas niej wydarzyło?

Rasmussen konsultował to ze swoimi, a ja z tymi, z którymi mogłem konsultować. Głównie z premierem Tony Blairem, z kanclerzem Schröderem, z komisarzem Verheugenem szukaliśmy po prostu jakichś możliwości wyjścia z tej sytuacji. I pomału zaczęliśmy znajdować jakieś rozwiązania.Jak wyszliście z impasu?

Kanclerz Schröder zaproponował dodatkowy miliard euro, bo nam zależało bardzo na większych pieniądzach. Ja zaproponowałem Rasmussenowi, żebyśmy negocjowali w cztery oczy, bo wtedy łatwiej się o pewnych sprawach mówi, łatwiej się negocjuje. I przyjęliśmy taką zasadę, że spotykaliśmy się, jakiś rozdział omawialiśmy. On potem szedł do swoich, ja szedłem do swoich, wracaliśmy, uznawaliśmy, że sprawa jest załatwiona. Przechodziliśmy do następnych zagadnień i tak sześć razy. Osiem godzin nam to zajęło, ale załatwiliśmy wszystko, rzeczywiście.

Na kolację do królowej pan zdążył?

Niestety, obiad został przez nas odwołany.

Przez polską delegację?!

Tak. Nikt nie mógł nam tego darować, a ja po jakimś czasie wysłałem Jej Królewskiej Mości piękny obraz warszawskiej starówki, kwiaty i list z przeprosinami.

Odbywały się oprócz tych oficjalnych spotkań także jakieś nieoficjalne?

W każdej przerwie prowadziliśmy nieoficjalne rozmowy z tymi, których uważaliśmy za sojuszników. Częściowo już wymieniłem nazwiska, a dochodzili jeszcze inni. Nie marnowaliśmy czasu. Te rozmowy kuluarowe, poufne bardzo dużo dały.

Później było referendum, bał się pan jego wyniku?

Nie bałem się odsetka głosujących na „tak”, ale bałem się, że nie będzie odpowiedniej frekwencji. Żeby to referendum było stanowiące, musiało pójść do urn ponad 50 procent uprawnionych do głosowania. To było bardzo dużo. W końcu po wielu wysiłkach, miesiącach pracy uzyskaliśmy frekwencję na poziomie 58 procent, 8 procent ponad niezbędne minimum, ale bez szaleństw.

Ale Polacy poszli do urn i zagłosowali, że chcą wejścia do Unii Europejskiej.

Trzynaście i pół miliona Polaków zagłosowało na „tak” przy 58-procentowej frekwencji. Pierwszy dzień, bo to było dwudniowe referendum, więc pierwszy dzień był straszny. Frekwencja wynosiła chyba 17 procent, miałem koszmarne sny. Potem, w słoneczną niedzielę ludzie się ruszyli, poszli do urn, lokale referendalne pękały w szwach. Kiedy już nieoficjalnie dowiedziałem się, że mamy przekroczone 50 procent, chyba gdzieś około godz. 17 czy 18…

Otworzył pan szampana!

Tak, wtedy wypiłem szampana.I pije go pan 1 maja co roku?

Może co roku nie, ale są okazje, żeby wypić szampana. W środę w Parlamencie Europejskim mieliśmy dużą uroczystość z okazji rozszerzenia UE o dziesięć krajów. Zostali zaproszeni wszyscy premierzy, którzy dwadzieścia lat temu podpisywali stosowne dokumenty, byli w Dublinie. Więc miałem okazję zobaczyć moich starych kolegów i przyjaciół, wszyscy przyjechali. Wieczorem poszliśmy na szampana, oczywiście.

Jak pan myśli, czemu Polacy są tak proeuropejscy? Z badań jasno wynika, że jesteśmy w Europie najbardziej proeuropejskim społeczeństwem.

Wydaje mi się, że zawsze podziwialiśmy Zachód, zawsze byliśmy proeuropejscy, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Zawsze Zachód nas zachwycał, może nawet z przesadą i przesadnie. Więc, kiedy pojawiła się możliwość, żeby być na Zachodzie nie tylko mentalnie, ale także w bardziej formalny sposób, większość naszych rodaków skorzystała z tej okazji. Chociaż niech pani zwróci uwagę, że frekwencja nie była aż tak bardzo imponująca.Jak na Polaków była całkiem spora!

Tak, ma pani rację. Nie było takiego referendum. I ten nastrój utrzymuje się do dzisiaj. Niektórzy rozczarowali się Unią, ale myślę, że większa część Polaków potwierdziła swoje przekonanie, że warto było do niej wejść.

O czym pan w środę rozmawiał z premierami tych wszystkich krajów, które wtedy weszły do Unii? Wspominaliście ten dzień, śmialiście się? Chyba nie było osoby niezadowolonej z wejścia do UE, prawda?

Nie, nie było. W środę dziesięciu młodych ludzi z krajów, które dziesięć lat temu wchodziły do Unii, zadawało pytania swoim politykom. Mnie pytanie zadał młody Polak, student Szkoły Głównej Handlowej. A potem w imieniu grup politycznych przedstawiciele tych grup wygłaszali krótkie przemówienia. Przypadł mi zaszczyt wystąpienia w imieniu mojej grupy, czyli Socjalistów i Demokratów. Te wszystkie wystąpienia, te wszystkie teksty

  • Najnowszy
Więcej wiadomości

Wiadomości za dnia

Dziś,
13 Może 2024